czwartek, 29 września 2011

29.09.2011

1. Przychodnia przyszpitalna. Specjalistyczna. 7 godzin w poczekalni dusznego baraku. Badania z których nic nie wynika.
- Boli panią? Trudno. Proszę tu tableteczki i proszę przyjść za pół roku. Z tym się da żyć.
2. Przychodnia przyszpitalna. W międzyczasie zdążyli wybudować ogromny szpital. Jakieś pytania ile czekałyśmy na wizytę? Za to tym razem czekałyśmy na wizytę 7 godzin w komfortowej poczekalni w dzikim tłumie pacjentów, zagubionych lekarzy i zakręconych jak cholera pielęgniarek.
- Witam serdecznie. uuuuuuuuuuuuuuuu... niedobrze. Musi pani brać te tableteczki a potem zrobić badania krwi i iść do lekarza rodzinnego.
3. Dziś. Przychodnia. U lekarza rodzinnego.
- Ale to pani nie ma ŻADNYCH wyników z poradni?! Ale to skąd ja mam wiedzieć co jest grane? Hm... zrobimy jeszcze raz badania i zobaczymy.
Minęło parę minut.
- Proszę natychmiast jechać do szpitala bo pani ma migotanie przedsionków. A to się z czasem utrwala.
4. Przychodnia przyszpitalna. Już po 2 godzinach przyjął ja lekarz i zbadał.
- Ale to pani nie ma ŻADNYCH wyników z poradni?! Ale to skąd ja mam wiedzieć co jest grane? Hm... zrobimy jeszcze raz badania i zobaczymy. Proszę się położyć na oddziale. Poobserwujemy. Zobaczymy jak leczyć.

Oki. Tylko kurwa dlaczego ona leży w TYM pokoju?!
Już to, że leży w TYM szpitalu jest ciężkie do zniesienia. I dla mnie, i dla niej.
Te wszystkie wspomnienia przychodzą od razu ze szpitalnymi zapachami. Specyficznymi.
Czuję się w tym szpitalu FATALNIE. Tak cholernie źle. Jednak muszę zachować spokój, pogodę ducha i uśmiech na twarzy.
Wchodzę na piętro i gdy przechodzę przez szklane drzwi mam mdłości. A wchodząc do pokoju oczekuję...
Potem głęboki oddech i już jest oki.

2 komentarze: