Nie wiem ale przejechanie 300 km w 6 godzin napawa mnie... nie wiem czy to się w ogóle da elegancko określić. Po prostu szlag mnie trafia. A jeszcze jechałam tym szybszym traktem bo drugi po prostu stał. I jechałam autem a nie na ośle.
W samochodzie podczas jazdy miałam stan przedzawałowy gdy CHODZIŁ PO MNIE 20 CM KONIK POLNY! A ja za kierownicą. Zjechać się nie da bo nie ma pobocza! Próbuję nie spowodować w tej sytuacji wypadku (był o włos). I jedna myśl: ZABIĆ potwora bez dotykania go! A bestia była BARDZO żywotna. Nawet gdy wydawało mi się, że nie żyje to chodziła po wykładzinie pasażera! Jak tylko pojawiło się pobocze zatrzymałam się by usunąć z pojazdu ścierwo i przez następne 150 km miałam manię prześladowczą, że jeszcze jakiś inny stwór jest w aucie!
W poniedziałek wracam się szkolić. Mam nadzieję, że tym razem żaba znów mnie bezpiecznie zawiezie tam z powrotem.
A przy okazji byłam w Żelazowej Woli. Pięknie tam jest.
Polskie drogi wiadomo. Dostarczają rozrywek. Porównywalnych dostarcza tylko PKP. Mój rekord 350km w 12 godzin (ale to chociaż zima była, to łatwiej łyknąć). I 32km w 1h 20min. pociągiem :) .
OdpowiedzUsuńJa to gadu, gadu ale za konika podziwiam. Ja bym razem z autem do najbliższej rzeki skoczyła, żeby go utopić. Albo wysiadłabym i pomaszerowała dalej, szczelnie zamykając paskudztwo w aucie.
Brr...
byłam naprawdę milimetry od skasowania auta przez to OBRZYDLISTWO
OdpowiedzUsuńa to, że nie wysiadłam i nie poszłam sobie dalej pieszo to zasługa sznura aut za mną i tego że mój pas był szerokości auta i wielce prawdopodobny były lincz na mojej skromnej osobie gdybym to zrobiła.
ale jestem z siebie dumna jak diabli, że to przeżyłam ;-)
Wysiadłabym mając gdzieś innych kierowców :) Twój heroizm jest nie do pojęcia dla mnie.
OdpowiedzUsuńDawaj wrażenia pracowo-szkoleniowe teraz. Bo tu tupię :)